Rozmowa z Iwoną Mazur Prezesem Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Osób Dializowanych.
Dlaczego zaangażowała się Pani w działalność na rzecz pacjentów?
Ja przede wszystkim, od ponad 20 lat, jestem pacjentką, a z wykształcenia lekarzem, choć nie nefrologiem. Na początku pracowałam w firmie farmaceutycznej i współpracowałam z lekarzami, wprowadzałam erytropoetynę do Polski. Wtedy jeszcze nie było wystarczającej ilości miejsc w stacjach dializ. Jedni mogli być dializowani, inni musieli umrzeć. W swojej pracy dużo jeździłam samochodem. Pewnego dnia miałam ciężki wypadek w wyniku którego doznałam ciężkich obrażeń mózgu. Dawano mi mniej niż 1% szans na wybudzenie. Skoro się to udało, skoro jednak jestem, to stwierdziłam, że mam coś do zrobienia. Zaczęłam pomagać pacjentom dializowanym i edukować społeczeństwo na temat zagrożenia chorobą nerek, która jest chorobą cywilizacyjną i dotyczy 12% społeczeństwa. O tym się niewiele mówi i nic się nie działa w tym temacie, ponieważ tak jest taniej.
Co jest najtrudniejsze w pracy w tego typu organizacji?
Jest bardzo dużo pracy, a personel biura jest niewielki. Jest tak dużo do zrobienia, że mamy wrażenie, że cokolwiek się nie zrobi, to jest to bardzo potrzebne. Przede wszystkim edukujemy społeczeństwo. Wszyscy, którzy szukają informacji o przewlekłej chorobie nerek, znajdą je na naszej stronie internetowej. Chcemy rozmawiać także o zmianach w przepisach. Obowiązkiem lekarza rodzinnego jest skierowanie osoby z grupy ryzyka na badania profilaktyczne przynajmniej raz w roku, ale w praktyce tego nie robią.
Co daje Pani siłę w codziennej pracy?
To pacjenci pokazują, że jest to co robimy jest bardzo potrzebne. Wielu z nich przekonałam, że transplantacja jest najlepszą metodą leczenia. Ja zawsze jestem pod telefonem i największą radością jest, kiedy dzwoni do mnie pacjent i mówi: „Wiesz, jestem przeszczepiony. Nerka działa i wszystko wraca do normalnego życia”. To są największe radości i jest to motywacja do życia, bo to, co robię dla innych pomaga też mnie.